Scroll Top

Alina Kilian: farmaceutka na dwóch kółkach

Partnerzy 4 Pór Roku

Codziennie zamienia rowerowy trykot na aptekarski fartuch, i odwrotnie! Społeczniczka, zapalona cyklistka i farmaceutka jednocześnie. Poznajcie Alinę Kilian.

Wyobrażacie sobie dojeżdżanie do biura na rowerze przez górskie trasy, z Bielska-Białej do małej wsi nad Jeziorem Czanieckim? Dla bohaterki naszego wywiadu to żaden problem! Każdego dnia – do i z pracy – wykręca prawie 50 kilometrów, niezależnie od warunków pogodowych. Dystans, który dla wielu jest osiągalny jedynie w weekend, dla niej jest przysłowiową pestką. I nie ma się czemu dziwić, ponieważ na swoim koncie ma dwukrotny udział w jednym z największych i najtrudniejszych wyścigów na dwóch kółkach, liczącym ponad cztery tysiące kilometrów: w Transcontinental Race.

Jak przetrwać na siodełku przez blisko trzy tygodnie, realizować sportową pasję, godzić to z wykonywaniem zawodu farmaceuty, a do tego angażować się w akcje charytatywne? O tym rozmawiamy z Aliną Kilian.

Jak to jest codziennie zamieniać aptekarski fartuch na rowerowy trykot?

Alina Kilian: To jest wspaniałe! Jazda na rowerze stała się moją wielką pasją. Dzięki niej poznałam wspaniałych przyjaciół, a także siebie i swoje słabości. Poza tym wraz z przyjaciółkami z rowerów założyłyśmy wspólny biznes.
Nie zawsze byłam tak zaangażowana w sport, ale od kiedy częściej zaczęłam korzystać z dwóch kółek, w moim życiu zaczęło się dużo dobrych zmian.

Na czym polega ten „rowerowy” biznes? Jak godzi go Pani z pracą w aptece?
Ponieważ jestem zapaloną cyklistką, na siodełku spędzam wiele godzin. Nieraz doskwierała mi niewygoda, a mówiąc wprost: boląca pupa. Choć już tak wiele kobiet jeździ na rowerze, wcale nie tak łatwo jest nam zakupić odpowiedni strój, a zwłaszcza wygodną bieliznę. Dlatego wraz z koleżankami postanowiłyśmy założyć sklep Patchshopgirls z serią rowerowych ciuchów, a w szczególności rowerowych majtek dla kobiet. Nasze produkty sprzedajemy przez Internet, więc bez problemu mogę łączyć to zajęcie z pracą w aptece.

Jazda do pracy na rowerze to jedno, nawet jeśli mówimy o pokonywaniu kilkudziesięciu kilometrów dziennie. Jednak udział w międzynarodowych wyścigach przez całą Europę, to już całkiem inna sprawa. Skąd decyzja o starcie w tak wymagającym wydarzeniu?
Tak naprawdę była to bardzo spontaniczna decyzja. Nie było tak, że przez miesiące planowałam i przygotowywałam się do kilkunastodniowej jazdy przez Europę. Moi znajomi wręcz uważali, że to szalony pomysł i na pewno nie uda mi się dojechać do celu. Tak naprawdę nie dziwię się im, bo brakowało mi dobrego przygotowania.
Mój pierwszy Transcontinental Race to trasa z Geraardsbergen w Belgii do Metora w Grecji. Choć niewiele osób wierzyło w to, że mi się uda, wyścig tak mi się spodobał, że w tym roku także wzięłam w nim udział. To jest niesamowite doświadczenie; przez kilkanaście dni jesteś sam ze sobą i swoimi myślami i walczysz ze swoimi słabościami.

Czy wiedza wyniesiona ze studiów i z apteki pomogła w tym wyścigu?
Wiedza farmaceutyczna przydała mi się do tego… by leczyć sobie rany na pupie. Trzeba liczyć się tym, że jeżeli ktoś jeździ po 18 godzin na dobę, to nie ma szans na to, by uniknąć obtarć. Niestety, są to duże rany. Ale to było miłe, gdy mogłam tą moją wiedzą: jak poradzić sobie z taką dolegliwością, podzielić się z innymi uczestnikami rajdu.

A jak to było z aptekami za granicą, które musiała Pani odwiedzać, by zdobyć plastry. Różnią się one od naszych?
Podczas wyścigu na własnej skórze doświadczyłam, jak jest z dostępem do aptek. Tam nie ma ich tak dużo, nie są tak bardzo dostępne jak w Polsce. Na trasie wcale nie było ich wiele. Ponadto w tych mniejszych miejscowościach apteki zamykają się o 18.00 i wszyscy są do tego przyzwyczajeni.

Z pewnością inaczej to wygląda w dużych miastach, co nie zmienia faktu, że moje doświadczenia wskazują, że u nas z dostępnością do aptek i leków nawet w tych mniejszych miejscowościach wcale nie jest źle.

Na co dzień pracuje Pani w aptece w niewielkiej Porąbce. Czy nie wygodniej byłoby pracować w Bielsku-Białej, bliżej miejsca zamieszkania?
Po pierwsze, bliżej wcale nie znaczy w lepszych warunkach. Po drugie, po prostu nie wyobrażam sobie pracy w żadnej innej aptece. W Porąbce jestem współwłaścicielką apteki, którą prowadzę razem z mamą. Pracujemy tam tylko we dwie, dobrze sobie radzimy. Mamy bliskie relacje i bywa, że rozumiemy się bez słów, a co najważniejsze: darzymy się zaufaniem. Bez niego nie byłybyśmy w stanie razem prowadzić działalności.

Od zawsze razem pracujecie?
Nie, razem w jednej aptece pracujemy od 10 lat. To nie było tak, że zaraz po studiach farmaceutycznych od razu przyszłam pracować do apteki mojej mamy. Od samego początku moi rodzice byli zdania, że w pierwszej kolejności powinnam zdobyć doświadczenie i zobaczyć, jak wygląda praca w innych aptekach. Uważam, że bardzo dobrze mi doradzili. Doświadczyłam, jak może być w innych miejscach i teraz bardziej doceniam to, co mam.

Jest Pani aktywistką. W Bielsku-Białej i okolicach bierze Pani udział w przedsięwzięciach sportowych.
Tak, lubię to, mam duszę społecznika. Myślę że to ważne, by pokazywać ludziom, że sport ma ogromne znaczenie dla naszego zdrowia, że daje dużo radości. Kiedyś było nas niewiele, ale teraz nasze grupy są liczne i dobrze zorganizowane. Wspólne wykręcanie kilometrów daje jeszcze więcej radości!

Jest Pani też jedną z inicjatorek wydania charytatywnego kalendarza. Co to za przedsięwzięcie?
Wraz z moimi koleżankami z Patchshopgirls oraz z zapalonymi miłośniczkami jazdy na dwóch kółkach przygotowałyśmy kalendarz, w którym do zdjęć pozowałyśmy w naszej rowerowej bieliźnie. Zdjęcia wyszły fenomenalnie!

Zdecydowałyśmy się na ten odważny krok, by wspomóc naszego przyjaciela Tomka Kaczmarka, który tak jak my kocha jazdę na rowerze, ale musiał porzucić tę pasję z uwagi na wypadek, któremu uległ. Mam nadzieję, że to tylko przerwa, że niebawem będzie mógł powrócić do swojej pasji. Dlatego zachęcam do zakupu naszego wyjątkowego kalendarza, który znajdziecie na naszej stronie: 

W tym miejscu chciałam podziękować dziewczynom, które przyjęły nasze zaproszenie do udziału w sesji zdjęciowej. Nikogo nie musiałyśmy namawiać dwa razy do pozowania. A były też dziewczyny, które na sesję przyjechały z drugiego końca Polski.

Dziękujemy za rozmowę. Powodzenia!

Przeczytajcie także poprzednie odcinki naszego cyklu:

Contact to Listing Owner

Captcha Code