Scroll Top

Ewa Blin-Łopacka: Dziewczyna z marzeniem o własnej aptece

Partnerzy 4 Pór Roku

Wraz ze wspólniczką ma aptekę partnerską 4 Pory Roku w przychodni w urokliwej dzielnicy Jaworzna. Swój biznes farmaceutka ze Śląska prowadzi nieprzerwanie już od 27 lat i mówi o zawodowej misji. Zaczęła od pustych 100 mkw.

Bohaterką tego odcinka cyklu  jest Ewa Blin-Łopacka. Opowiadając o swoim biznesie żartuje, że spółka jest gorsza niż małżeństwo! Dlaczego? – Bo tu nie ma czasu na dąsy! Po prostu trzeba umieć się dogadać w każdej sprawie. Tego wymagają i biznes, i dobro pacjentów – podkreśla farmaceutka.

Spółki w świecie aptek najczęściej są tworzone przez małżeństwa farmaceutów. Jaka jest Pani historia?

Zanim założyłyśmy nasz biznes, przez kilka lat pracowałyśmy razem w aptece szpitalnej, całkiem innej niż apteka otwarta. Jednak kiedy pojawiła się taka możliwość, by założyć coś swojego, postanowiłyśmy zaryzykować i spróbować. Wtedy apteki były przejmowane przez pracowników. My natomiast weszłyśmy do pustego, ponad 100-metrowego lokalu. Same ściany i podłoga.

Początek był bardzo trudny. Byłyśmy tylko my dwie, młode dziewczyny z marzeniem o własnej aptece. Nie miałyśmy od razu pracowników, więc same długo pracowałyśmy, a po zamknięciu sprzątałyśmy aptekę i sprawdzałyśmy wszystkie formalności. Nieraz było nerwowo, pojawiało się mnóstwo spraw i tematów, które pilnie trzeba było załatwić. Jednak w moich wspomnieniach to był bardzo dobry czas, pełen energii, walki o ten nasz biznes i wielkiej radości z tego, że naprawdę się nam udało.

Takich spółek jak nasza, które powstałych w latach 90. XX wieku, upadło mnóstwo. My utrzymałyśmy się, choć wymagało to wielkiego poświęcenia. Nie było i nadal nie jest tak, że wychodzę z pracy i zapominam o niej do następnego dnia. Z takim podejściem nie przetrwałybyśmy. Powiem tak: kiedyś moi znajomi zapytali mnie, czy na pewno nadal mam stacjonarny numer telefonu. Odpowiedziałam, że tak, a oni na to, że to nieprawda, bo ten numer cały czas jest zajęty, więc nie może być mój. Tłumaczyłam, że to jest mój numer, a ta zajęta linia to efekt rozmów, jakie prowadzę ze wspólniczką także po pracy.

Od samego początku Pani apteka związana jest z hurtownią Medicare, która obecnie jest częścią Grupy Farmaceutycznej Investcare. Długi, wspólny staż w branży.

To prawda, od lat jesteśmy związane z Medicare. Oczywiście padały oferty z innych hurtowni, jednak nigdy nie brałyśmy pod uwagę zmiany. Hurtownia Medicare – tak jak nasza apteka – rozpoczęła działalność na początku lat 90. zeszłego stulecia. Jej pierwsza siedziba znajdowała się w moim mieście, w Jaworznie. Teraz mają przepiękną siedzibę i hurtownię w sąsiednich Mysłowicach.

Jako ciekawostkę dodam, że w Medicare mamy numer 70. Teraz apteki, które dopiero rozpoczynają współpracę z tą hurtownią, mają numery – tak przynajmniej przypuszczam na podstawie własnych spostrzeżeń – już pięciocyfrowe. Numer, o którym mówię, podaje się przy zamówieniu. Już to, że jesteśmy w pierwszej setce klientów, świadczy o naszej bardzo, bardzo długiej współpracy z Medicare.

Czy jest coś, co wyróżnia Pani aptekę od innych?

Moim zdaniem każda apteka jest inna. Nasza mieści się w spokojnej dzielnicy Szczakowa w Jaworznie. To okolice domków jednorodzinnych. Znajdujemy się w ważnym dla pacjentów miejscu, w budynku Podstawowej Opieki Zdrowotnej. Nasi klienci są inni niż ci z centrum, przez które przewija się mnóstwo ludzi, których nie sposób spamiętać. Tutaj wszyscy się znamy.

Nasza apteka jest naturalnym wyborem dla pacjentów przychodni, którzy tuż po wizycie u lekarza właśnie do nas się kierują. Dobrze ich znamy, wiemy z jakimi przypadłościami muszą się zmagać. Pracujemy w tym miejscu od 27 lat i już coraz częściej jest tak, że pacjentki lub pacjenci, którzy przed laty przychodzili do nas ze swoimi mamami, teraz sami przychodzą ze swoimi pociechami.

Posiada Pani duże doświadczenie, zarówno w prowadzeniu apteki, jak i w utrzymywaniu relacji z pacjentami. Jak z ich perspektywy ocenia Pani swój zawód?

To nie jest tylko biznes i sprzedaż leków zgodnie z receptą lub prośbą pacjenta, jak uważają niektórzy. Może zabrzmi to banalnie, może nie wszyscy w to uwierzą, ale to jednak jest zawód z misją.

Naszym głównym celem jest pomoc ludziom. To nadaje sens naszej pracy. Najważniejsze dla mnie jest to, że czuję szacunek ludzi. Czuję ich zaufanie. Pacjentów, którym dobrze doradziłam, którym pomogłam. To też jest dla mnie ważne i motywujące.

Co jest najtrudniejsze w zawodzie farmaceuty?

Dla mnie jest to świadomość wielkiej odpowiedzialności za leki, jakie wydaję pacjentom. Pomyłka jest niespuszczalna, bo mówimy przecież o ludzkim zdrowiu, a nawet życiu. Ale jesteśmy tylko ludźmi i omyłki się zdarzają. Wtedy trzeba szybko skontaktować się z pacjentem, naprawić błąd. Dlatego jedną z tych rzeczy, które sprawiały mi najwięcej stresu były… nieczytelne recepty.

Nie tylko pracą człowiek żyje. Każdy musi od czasu do czasu odpocząć, by zregenerować siły. Jaki ma Pani przepis na oderwanie się od codziennych obowiązków?

Moją wielką pasją są podróże. Początkowo były to wycieczki autokarowe, teraz są to już wyprawy samolotem. Niestety, objazdówka autokarem jest męcząca, choć właśnie w ten sposób możemy naprawdę poznać miejsca, które odwiedzamy. Sami nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się tyle, ile opowie nam dobry przewodnik wycieczki. Największe marzenie, na liście moich wymarzonych miejsc, to zdecydowanie Tajlandia. Mam ogromną nadzieję, że uda się je zrealizować.

Gdy nie jestem w stanie nigdzie wyjechać, dosłownie pochłaniam książki. Już coraz mniej osób czyta, ale mnie pasja do dobrej książki nie opuściła. Lubię też dobry film. Ciekawe historie i piękne miejsca, to jest właśnie to, co mnie fascynuje.

Dziękujemy za rozmowę, życzymy wspaniałych podróży!

Przeczytajcie także poprzednie odcinki naszego cyklu:

pan Aleksander Porwit

Contact to Listing Owner

Captcha Code