
– W aptece zawsze może się wydarzyć coś niespodziewanego. To, że czasem ktoś ściągnie skarpetkę lub odsłoni plecy, by pokazać co mu dolega, już mnie nie szokuje. Mimo trudów związanych z prowadzeniem tego biznesu, nie wyobrażam sobie, bym mogła robić cokolwiek innego – mówi Katarzyna Moczulewska.
– W żadnej aptece leków sprzedawać nie będę – zapewniała Katarzyna Moczulewska, gdy bliscy doradzili jej farmację po tym, jak zaledwie kilku punktów zabrakło jej do wymarzonej medycyny. Jednak już po kilku miesiącach w technikum farmaceutycznym wiedziała, że farmacja to jej świat.
Skąd decyzja, by otworzyć własną aptekę?
Już jako studentka wiedziałam, że chciałabym mieć swoją aptekę. Planowałam zbudować coś swojego, tak od A do Z. Mieć miejsce, za które będę w pełni odpowiedzialna. Oczywiście zanim wraz z mężem zdecydowaliśmy się na otworzenie własnej apteki, musiałam zyskać doświadczenie. Pracowałam więc pod okiem innych farmaceutów. Po studiach byłam zatrudniona w aptece otwartej, a następnie przez krótki okres w aptece szpitalnej. Jednak w tym ostatnim miejscu było dla mnie zdecydowanie za spokojnie, dlatego ponownie wróciłam do apteki otwartej. Dopiero z takim bagażem doświadczeń byłam gotowa do działalności na własną rękę.
Mieszka Pani w Ząbkowicach Śląskich, jednak swoją aptekę postanowiła Pani otworzyć w miasteczku Bardo. Dlaczego właśnie tam?
Sąsiednie Bardo wybraliśmy, bo 15 lat temu byłam przekonana, że rynek w moich Ząbkowicach Śląskich jest już w pełni zagospodarowany. Jeszcze wtedy nie przewidywałam, jak wiele aptek i punktów aptecznych może powstać.
Prowadzi Pani aptekę razem z mężem. Czy on także jest farmaceutą?
W tej branży bardzo często zdarza się, że apteka jest prowadzona przez małżeństwa, w których obie osoby są farmaceutami. W naszym przypadku jest inaczej, mój mąż jest emerytowanym wojskowym. Bez jego pomocy nie byłabym w stanie prowadzić tego biznesu. Kiedy ja zajmuję się sprawami związanymi z farmacją, on panuje kwestiami organizacyjnymi. Dba, by nasz lokal był w dobrym stanie, gdy ja zajmuję się lekami i pacjentami.
Nie wywodzi się Pani z rodziny, w której są farmaceuci. Czy przez to na początku było trudniej?
Zawsze jest łatwiej, gdy ma się kogoś bliskiego, kto może podzielić się swoim doświadczeniem, wskazać, na co warto zwrócić uwagę. Ale i bez tego świetnie sobie poradziliśmy. A co do rodzinnych tradycji związanych z wyborem tego zawodu, to być może, że właśnie taką teraz zaczynamy w rodzinie. Starsza z moich córek ukończyła technikum farmaceutyczne i rozpoczęła pracę w naszej aptece.
Skąd Pani wiedziała, jak zarządzać apteką?
Zarządzania zespołem trzeba się nauczyć. Potrzebne są i czas, i doświadczenie, by poczuć się w tym dobrze. Bardzo mi pomogły szkolenia prowadzone przez zespół ekspertów z sieci 4 Pory Roku. Były to praktyczne zajęcia z zarządzania personelem, a do tego też magazynem i apteką. Chłonęłam wiedzę jak gąbka.
Dziś w naszej aptece pracują trzy panie techniczki i mogę pochwalić się, że pracuje się nam w bardzo dobrej atmosferze. Jesteśmy zgranym zespołem, z czego jestem dumna.
Prowadzenie apteki to często praca od rana do wieczora. Bo – jak to z własnym biznesem bywa – wszystkiego trzeba samemu dopilnować.
To prawda, trzeba poświęcić mu sporo czasu. Niestety, ale odbija się to na naszych najbliższych, na rodzinach. Moje córki – starsza ma 22 lata, a młodsza 12 – czasami się buntują. Są dni, że to po prostu jako mama mam wyrzuty sumienia. Ale inaczej się nie da, bo ta praca wymaga poświęcenia. Kiedyś jeździliśmy na dwutygodniowe wakacje, teraz jest nam coraz trudniej wyjechać choćby na tydzień.
Każdy musi czasem odpocząć, potrzebuje jakiejś odskoczni. W jaki sposób stara się Pani zrelaksować, zapomnieć o obowiązkach w aptece?
To jest niemal niemożliwe! (śmiech). Nawet gdybym wyjechała na dwutygodniowy urlop, to „wisiałabym” przez ten czas na telefonie. To powoduje, że coraz trudniej jest z regeneracją. Ale rzadką możliwość dłuższych wyjazdów rekompensujemy sobie krótkimi, dwudniowymi wycieczkami, najczęściej w weekend. Jestem wielką fanką naszej pięknej Polski i wielką entuzjastką polskiej kuchni.
Korzystając z okazji, pragnę wszystkich zaprosić w moje rodzinne strony. Niewiele osób wie, że to w Ząbkowicach Śląskich jest krzywa wieża, której kąt nachylenia jest większy niż tej słynnej krzywej wieży z Pizy. Nasze okolice to nie tylko ciekawe zabytki, ale także malownicze rejony.
Praca w aptece może zaskoczyć. Czy w Pani karierze zdarzały się takie sytuacje, których się Pani nie spodziewała?
Nieraz zaskakują nas nowe obowiązki, które co jakiś czas nakładane są na farmaceutów. Musimy mieć stale otwartą głowę i uczyć się nowych rzeczy. A to nowe wymogi związane z rozwiązaniami informatycznymi, a to nowe przepisy, które należy wprowadzić w życie. Trzeba być cały czas na bieżąco i trzymać rękę na pulsie.
Poza tym naprawdę nie znamy dnia ani godziny, gdy coś niespodziewanego wydarzy się w aptece. To, że czasem ktoś ściągnie skarpetkę lub odsłoni plecy, by pokazać co mu dolega, już mnie nie szokuje. Ale są i poważniejsze zdarzenia. Mieliśmy raz w aptece sytuację, gdy skrajnie wycieńczony pacjent zemdlał i musiałyśmy mu udzielić pierwszej pomocy. Kosztowało nas to dużo stresu, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Od tamtego czasu częściej spoglądamy na ławeczkę przed naszą apteką i sprawdzamy, czy seniorzy, którzy do nas zmierzają, mają siłę by iść dalej.
Dziękuję za rozmowę.